Stowarzyszenie ekologiczno-kulturalne
"Kolektyw Autonomistów" zostało zarejestrowane w czerwcu 1995 roku, w Toruniu.
Rejestracja poprzedzona była ok. 2letnim okresem istnienia niesformalizowanej grupy.
Powstali po to aby popierać aktywną postawę wobec ochrony środowiska, kultury i twórczości,
działać w zakresie obrony i przestrzegania praw człowieka i praw zwierząt.
Stowarzyszenie zaangażowane jest w szeroko pojęte działania ekologiczne i wolnościowe,
a także w kampanię "Wykopmy razizm ze stadionów" w ramach której organizują
coroczny turniej piłkarski "Gramy w piłkę nawet w deszcz", oraz działania
propagujące kulturę nizależną. Wraz z Centrm Kultury Niezaleznej "1984"
organizowali koncerty, benefity, happeningi, wystawy, giełdy, konferencje prasowe, wykłady, demostracje, przedstawienia,
spotkania i dyskusje, akcje informacyjne, projekcje kina niezależnego ... Siedziba CKN "1984" mieściła się w podziemiach Underground Shopu "Milicja Poszukuje", gdzie znajdowały się również sala projekcyjno-koncertowa, ( to właśnie na tej sali odbyło się mnóstwo wyżej wymienionych imprez i koncertów ), biblioteka wolnościwa oraz salka prób, w której grały między innymi Dziurawe Futerko i Crack. Kolektyw Autonomistów zaangażował się w obchody Tygodnia Akcji "Football Against Razism in Europe" (w 2003 r. wydrukowali i rozprowadzili kilkaset plakatów traktujących o problemie razizmu na polskich stadionach, akcja odbiła się szerokim echem w mediach, pisały o niej: "Gazeta Wyborcza", "Dziennik Polski", "Agora", "Piłka Nożna", "Przegląd"). |
Oto wojownik ze Wschodu, który porwał się na jedną z głównych zasad zachodniego świata: Menedżer panem robotnika. Poznajcie RADKA SAWICKIEGO. Podział kastowy w hurtowni Tesco w okręgu Dublin 25 wygląda tak: na górze kasta menedżerów, niejednorodna - od generalnego do kierowników zmian. Trzymają się razem skupieni na wydawaniu poleceń i sprawdzaniu, czy są wykonywane. W środku kasta pracowników kontraktowych. Dostają 12,5 euro za godzinę, premie i nagrody, mają świadczenia socjalne i nie mogą się doczekać upadku tego świata - za dwa lata mają zamknąć hurtownię. Wtedy zainkasują wysokie odprawy. Na samym dole żyje kasta pracowników bez kontraktów, formalnie zatrudnianych przez agencje pośrednictwa pracy: Polaków, Słowaków, Afrykańczyków, Portugalczyków. Za tę samą robotę co kontraktowcy dostają 9,52 euro za godzinę, przywilejów nie mają, słowo "odprawa" ich nie dotyczy. Nie mogą używać go jak mantry, która daje siłę, by dźwignąć kolejny karton wypakowany słonymi orzeszkami i przenieść go z półki na wózek. Robotnicy w hurtowni Tesco mają na nadgarstkach skanery. Czerwony promień lasera zarejestruje każdy karton. Polacy chętnie ściągają do pracy w Dublinie i w innych miastach Irlandii. Od maja 2004, gdy Irlandia otworzyła dla nas rynek pracy (wraz ze Szwecją i Wielką Brytanią) do lutego 2005 roku znalazło tam zatrudnienie 32 648 Polaków. Tylko trzy razy mniej niż w Wielkiej Brytanii. Radek jednak nie chciał wyjeżdżać. Skończył historię w Toruniu, napisał pracę magisterską "Bioregionalizm w Polsce". Nie starczyło pieniędzy na trzy ostatnie semestry studiów zaocznych, więc uniwersytet nie dopuścił go do obrony pracy. Przez półtora roku Radek zajmował się edukacją ekologiczną w Warszawie, potem przez 10 miesięcy był przedstawicielem handlowym firmy z Poznania. -To nie było spełnienie marzeń, ale też nie bardzo cierpiałem - opowiada. Na Irlandię namówili go znajomi. Pracowali fizycznie i było im dobrze. "Odłożę kasę na życie, zapłacę za studia, obronię pracę" - myślał. 9 listopada 2004 roku postawił stopę na irlandzkiej ziemi. Został w Dublinie, w chińskiej dzielnicy zamieszkał ze starymi kumplami z Polski. Pracę w Tesco znalazł w kilka tygodni. Radek ma za złe dziennikarzom z Polski - piszą, że Tesco to jakieś piekło. Prawda jest inna. Radek Sawicki: - Nie jesteśmy niewolnikami. Musieliśmy się postawić, gdy nam ciągle podwyższano normę dzienną, ale i tak jest tu o niebo lepiej niż w Polsce. Tutaj menedżerowie przynajmniej z nami rozmawiają. Przez pierwsze tygodnie pracował bez tchu. Potem się opamiętał. - Irlandczycy nie harują tak ciężko, rozmawiają w czasie pracy, idą na papieroska. Luzik. Zapytałem jednego z menedżerów: jaka właściwie jest norma dzienna przenoszenia kartonów? On na to: jakieś 750. A ja nosiłem regularnie powyżej 800, no to zwolniłem. Parę miesięcy później, w kwietniu 2005 roku, na zmianie Radka pojawili się menedżerowie z kartami pracowników. - Powinieneś przenosić ponad 800 kartonów - powiedział jeden z nich. Jeszcze w tym samym miesiącu podwyższyli normę do 850, potem do 900 kartonów dziennie. Radek wybrał się więc z kolegami do menedżera zmiany, by wyjaśnić sprawę. - Pokaż papiery, w których jest wyznaczona norma - zażądali. On na to ostrym tonem: - Albo nowa norma, albo do widzenia. Radek Sawicki: - Przestało być przyjemnie. To wtedy wymyślił koszulkę, która miała uczynić go sławnym. - Zagrał jakiś impuls - opowiada. - Radek? Nie zdziwiłem się, gdy przeczytałem o nim w prasie - mówi Dariusz Paczkowski z Klubu "Gaja" z Bielska-Białej. - Dalej jest wojownikiem walczącym o słabszych. Jak ktoś wejdzie na ścieżkę wojownika, już jej nie opuści. - To cały mój syn - opowiada Urszula Sawicka, mama Radka, była pracownica Urzędu Oświaty w Chojnicach, dziś na rencie. - Od dziecka miał kontakt z naturą, był bardzo wrażliwy, protestował, gdy ktoś niszczył przyrodę. Był rok 1994. Dariusz Paczkowski rozkręcał w Grudziądzu Front Wyzwolenia Zwierząt. Radek, uczeń technikum elektryczno-elektronicznego, sam się zgłosił. - Stworzył oddział Frontu w Chojnicach, robił demonstracje przeciw noszeniu futer, organizował pierwszy ogólnokrajowy zjazd Frontu Wyzwolenia Zwierząt, wydawał pismo "Sowa Zine" - mówi Paczkowski. Radek drukował w "Sowie" głównie swoje wiersze. Na przykład: "Czekając na lepszą przyszłość / Popijam Coca-Colę / Siedząc u MacDonald'sa / Przy plastikowym stole [...] Czekając na lepszą przyszłość / Oglądam "Wiadomości" / Paląc lekkie Marlboro / Patrzę na czołgi w Bośni / Czekałem / Nie przeszkadzałem / Umarłem / Jest tak jak było". Dariusz i Radek razem jeździli do Klubu "Gaja" (propaguje głęboką ekologię) na warsztaty "Droga wojownika Gai". - Te warsztaty rozszerzają percepcję - mówi Dariusz. Na takich warsztatach uczą męstwa. I strategii skutecznego działania. Męstwo bierze się ze zrozumienia związku z Ziemią i zjawiskami przyrody, skuteczne działanie - z treningu kontaktowania się z ludźmi, budowania grup i struktur, prowadzenia kampanii. Radek Sawicki: - Uczyliśmy się praktycznych rzeczy, na przykład jak zorganizować konferencję prasową. Ale także jak wytworzyć silną motywację do działania. Wszystko to przyda się Radkowi lata później w dublińskim Tesco. Koszulkę zrobiła dziewczyna Radka Wanda, która jest po ASP i pracuje dla firmy cateringowej, też w Irlandii. Napis brzmiał: "We are picking 800. No more" ("Przenosimy 800. Więcej nie"). - Wiedziałem, że będzie ostra reakcja. Ale chciałem skłonić całą zmianę do wspólnego protestu, bo rozmowy po kątach z menedżerami nic nie dawały - mówi Sawicki. - To była prowokacja. Irlandzcy robotnicy ożywili się na widok koszulki. - Drugi Wałęsa - zaczęli szeptać. - Kolejny Polak, który wie, jak narobić dymu. Rodziła się legenda Radka. Menedżerowie milczeli jak grób. Radek przyszedł w koszulce do pracy w piątek. Na reakcję czekał do soboty, do wczesnego popołudnia. Choć był weekend, przyjechał sam szef hurtowni. Wezwał Radka do biura. Zapytał zwięźle: - Co to znaczy? Rozmawiali godzinę. - Bardzo kulturalnie - zastrzega Radek. Polak przegapił lunch, więc zamówili mu pizzę. Wegetariańską, bo innej nie zje. Radek powiedział, że będzie nosić 800 paczek, bo powyżej tej normy bolą go plecy, i zgodził się zdjąć koszulkę. Rozstali się w zgodzie. Odtąd Radek nosił 800 paczek dziennie, nikt się nie czepiał. Z kolegami nie-Irlandczykami ze zmiany wstąpił do związku zawodowego SIPTU. Ten największy irlandzki związek skupia robotników przemysłowych, techników, a także ludzi o wysokich kwalifikacjach. Inne zmiany bały się wstąpić do SIPTU. - To błąd, wyrzucą was - mówili. Bali się na własną zgubę - dźwigali po 1000 paczek dziennie, nie 800 jak ci ze zmiany Radka. W czerwcu wyrzucili z pracy pewnego Polaka, bo nie wyrabiał normy. Radek znów założył koszulkę. Chciał powołać związek robotników bez kontraktu. Ale nie znalazł chętnych - niekontraktowcy stchórzyli. Menedżerowi zmiany jakoś nie spodobała się reaktywacja koszulki. - Wylecisz - powiedział. Radek na to: - Tak ci się wydaje. A on: - To ja tu jestem szefem. - Myślałem, że mnie wywalą - mówi Radek. - Wziąłem nawet ze sobą łańcuch do przypinania roweru do stojaka, żeby się przykuć do bramy. Zacząłem namawiać innych do strajku. Radek i jego kumple poznali paru Irlandczyków, ale poza Tesco - dublińskich anarchistów, z którymi zrobili manifę przeciwko wojnie w Iraku. Wypadła blado i Polacy zrozumieli, że Irlandczycy muszą się jeszcze dużo nauczyć w dziedzinie prowadzenia akcji ulicznych. Radek i jego kumple z Polski tęsknią za większymi akcjami, tymczasem w domu w okręgu Dublin 8 (niedawno go wynajęli) słuchają starych kaset z muzyką Dezertera i innych punkowych kapel. A w Tesco nic się nie zmieniło. - Ja drugim Wałęsą? - śmieje się Radek z polskich gazet. - To przykład tego, jak przesadza polska prasa. Dariusz Paczkowski: - Radek Wałęsą? On jest inny. Delikatny, zainteresowany sposobem myślenia innych. Jego waleczność nie bierze się z brutalności, ale z niezgody na niesprawiedliwość. Urszula Sawicka, matka Radka: - Popieram go, ale też się martwię. Pojechał do pracy, a okazuje się, że mogą go wyrzucić z Tesco, potem może z kolejnych miejsc. Bo on zawsze będzie walczył o swoje ideały. Polaka na razie nie wywalili z pracy. SIPTU wynegocjował, że zostaje. Uprosili jednak Radka, żeby zdjął swoją koszulkę, bo daje argument tym, którzy chcą go wyrzucić. Radek zdjął ją i nosi swoje 800 paczek dziennie. Nikt się nie czepia. Niech spróbują. Koszulka czeka w odwodzie. |